Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Głowadogóry!Niedajsięlutym,Benek!NiedajsięLodowi!
Przygryzłszyjęzyk,składałembroszuręwgieometrycznefigury,
Jesieninemdowierzchu.
Śnieżystarówni
na,białykrągKsiężyca,
Podlo
demza
mkniętacałaoko
li
ca,
Iza
chodząnaswkrągmroźnikinie
ludz
kie.
Zasnąćtu?Za
marznąć?ŚnięoRe
wo
lu
cji.
OpalcupanaTadeuszaKorzyńskiego
Niewobeckażdegowierzycielamożnasobiepozwolićnataktykę,
którasięsprawdzawobecAbiezeraBlumsteina;niewobeckażdego
wartotakpostępować.ProstoodHerszfieldaposzedłemnaBielańską,
dodomuKorzyńskich.Zastałempana,poproszonomniedosalonu.
Długoczyściłembutyześnieguibłotapodokiempokojowego,zanim
wpuściłmnienaparkietyidywany.Przeszliśmyzjasnooświetlonej
sieniposzerokich,drewnianychschodachnapierwszepiętro.
Pachniałocynamonemiwanilją.Zgłębikorytarzasłyszałemgłosy
kobieceichybagłosStasia.Tupaliłysięlampygazowe,alewsalonie
niezaciągniętojeszczenaoknachroletdrelichowychanistor
zangielskiegokretonu.Podciemnemniebemzasnutemśniegowemi
chmuramiłatwozapomnieć,żewistociemamylato,żeSłońce
wschodziizachodziwporachletnich.Przezauręzimowąnie
przedostajesiędoziemityleciepłaiświatła,ilewlipcupowinno,
niemniejtonadaljestsłońcelipcowewystarczyspojrzeć,pod
jakimkątemuderzaprzezchmury,jakodbijasięodśniegu,jakiemi
koloramiszybymaluje.Oknasalonuwychodziłynazachódipanował
tuprzedziwnypółmrokzimowo-letniegowieczora,szarajasność.
TadeuszKorzyńskiwyglądałnaulicęstąpałemcichopogrubym
dywanie,alemusiałmnieusłyszećodwróciłsię,wskazałwyściełane
czerwonymrypsemkrzesła.
Cośsięstało,panieBenku?
ZazwyczajprzychodzędoStaszkawewtorki,czwartkiisoboty.
Janiewsprawielekcyj,proszępana.Wyjąłemplikrubli;
wcześniejjużodliczyłemdokładnąsumę.Muszęzwrócićzaliczkę.
Nieporuszyłsięaniniewyciągnąłręki,więcpołożyłemruble
nastole.Bardzoprzepraszam,polecępanuinnegotutora.
CzyStaś
Nie,skądże,toniemanicdoStaszka.