Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Powietrzebyłoprzesiąkniętewilgociąpóźnegolata,takgęstą,
żeprzysłoniłaniebojedwabistąpowłoką.Włosybuntowałysię,
pęczniałypodspinkami,próbującwyślizgnąćsięzestarannie
ułożonegokoka.Kroplapotuspłynęłamiwzdłużkręgosłupa,
przyklejającbluzkędoskóry.
Melchwyciłamniezaramię,przyczymwbiłapaznokciewskórę.
Momentalniesięocknęłamipoderwałamnanogi,aświatwokółmnie
ożył.
Nieliczneoklaskiniebyłynawetnatyległośne,żebyodbićsię
echemodkolumndużegobudynkuzanami,tego,którydziekan
nazwałDawnymGłównym.Niebyłtodobryznak,jeślichodzi
opoziomzainteresowaniapubliczności,alemogłamjąjeszcze
dosiebieprzekonać.Byciedziwolągiemoznaczało,żeludzieprzez
chwilęgapilisięnaciebiezzaciekawieniem.
Przeszłamprzezcieńrzucanyprzezwieżęzegarową.Odchyliłam
ramionadotyłu,oblizałamzęby,abyusunąćznichewentualneślady
szminki,poczymuniosłamdłońipomachałamdozebranych.
Dziekanodsunąłsięodpodium,którestanęłowrazzmównicą
natymczasowejplatformiezbudowanejnadschodamiprowadzącymi
nadużytrawnik.Kiwnąłnamnie,okraszająctengestzachęcającym
uśmiechem.Zmusiłamsię,bygoodwzajemnić.
Niepotrzebowałamzachęty.Byłamprzecieżwpracy.
Skromneoklaskiucichłynarzeczmuzyki,któragruchnęła
zgłośnikówstojącychnatrawiepoobustronachzejścia–domyśliłam
się,żebyłtojakiśrodzajpieśnibojowej.Czekając,ażsłowa
przemówieniazaładująsięnateleprompter,rzuciłamokiem
nawidownię.Upewniłamsię,żeniepatrzębezpośrednionagrupę
kamertelewizjiinformacyjnychustawionychpoprawejstronie
schodów.
–Dzieńdobrypaństwu–powiedziałam,chwytającdłońmi
mównicę.Nienawidziłamswojegogłosu,którywgłośnikachbrzmiał,
jakbynależałdomałejdziewczynki.–Towielkizaszczytbyćtudzisiaj
zwami.Dziękuję,dziekanieHarrison,zamożliwośćprzekazaniaparu
słównowemu,niesamowitemurocznikowiizaproszeniemnie