Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałczwarty
Orzutkamieniemodklasztornegomururozciągałysię
łąki,zielone,osłodkimzapachu,obficieusiane
tymiankiem,koniczynąikapryfolium,zrosnącymi
gdzieniegdzienarcyzami.
Grupasosenrzucałacienienakamienieodziwnych
kształtach,naktórychmechuformowałmiękkiepoduszki.
GdzieśtutajmusibyćźródłopowiedziałBorecjusz.
Ziemiajesttakaświeża,atrawalśniodwody.
Napewnogdzieśwpobliżujestźródło.
Młodymnichskinąłgłową.
Jest,panie.Płyniegłębokopodtymikamieniami,
akończysięnanaszymdziedzińcu.Czerpiemyzniego
wodępitnąjestbardzozimnaiczysta.
JakprawdaskinąłgłowąBorecjusz.
BratJulianszybkopodniósłwzrok.
Och,aleprawdanapewnoniejestzimna.Sam
Chrystus...przeżegnałsiępospieszniesamChrystus
jestprawdą.Ontakpowiedział.Aczyjestcoś
cieplejszego,cośbardziejżarliwegoniżJegomiłość?Nie,
nie,prawdaniemożebyćzimna.Gdybymprzezchwilę
pomyślał...
Przerwałzniepewnymuśmiechem.
Zadużomówięrzekłprzepraszającymtonem.
Wybaczmi,panie.
Alejachcę,żebyśmówił,bracieJulianieodparł
przyjaznymtonemeunuch.Niejesteśmynaterenie
klasztoru,choćjestblisko...jeślisięobejrzymy.Mówisz
więc,żeprawdaniejestzimna.Zobaczymy.Cóżtojest
prawda?
Młodyzakonnikzmarszczyłbrwi.
PoncjuszPiłatotozapytał...OprawcaPana.
Eunuchuśmiechnąłsię.
IPoncjuszPiłatcałkiemsłuszniezadałtopytanie.