Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
*
N
asłońcelekkoprześwitywałoprzezchmury.Przez
iedzielnypaździernikowyporanekbyłchłodny,
uchyloneoknopowiewałwiatr.Chłodnyiorzeźwiający.
Śniadanietrwałozaledwiekilkaminut.Justyna,Edward
iojcieczjedlipoparękanapekiwypiliznówkompot.
Matkaspałajeszcze.Leżałanabokuprzykrytakocem.
–Idzieszdziśdocerkwi?–spytałsynapanAndrzej.
–Pójdę.Zachwilę.–Chłopakspojrzałnazegar
ścienny.Byładziewiątarano.–Pójdęnadziesiątą.
NaPragę.Aty?Chcesziść?
–Raczejnie–odparłojciec.–Poczekam,ażmamasię
obudzi.Trzebabędziejejpomóc…zrobićśniadanie
iporozmawiaćznią.
–Zabierzeszjąwtymtygodniudodoktora
Rozenberga?–zapytałnieśmiało,zespuszczonymi
oczamiEdek.
–Niemainnegowyjścia–odpowiedziałojciec.–Musi
porozmawiaćzlekarzemimusidostaćjakieśleki.Bez
sensu,żebytakcierpiała.
–Wiem.Takjestjużparęrazywtygodniu–powiedział
Edek,poczymzwróciłsiępytająco:–Iletojeszczebędzie
trwało?
–Niewiem.–Tatawestchnąłciężko.
–Myślisz,żesąnatojakieśleki?–dopytywałznów
chłopak.
Ojcieczamyśliłsię,oparłłokcienastole,podparł
pięściamibrodę.Pochwilinamysłustwierdził: