Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Banasiakpodskoczyłiwszyscynakilkaminutzamknęlisię
nadobre.Mężczyźnioparlisięłokciamiotrawęizzamkniętymi
oczamiwystawilitwarzedosłońca.TylkoKarolkowarozglądałasię
pookolicy.
-Dzieńjest-zamamlałem,jakbymwypluwałzustsztuczną
szczękę.
-Adzień,dzień-ożywiłasięKarolkowa.
-Ciągle...Nigdysięnieskończy?
-Chybamajaczy-zaniepokoiłasię.
-Wcalenie-zdumiałsięMichalik.-Jestdwudziestatrzecia...
-...asłońcestoiwysokojakwpołudnie-dokończyłMarczyk.-Coś
siędzieje.
-Atocinowina-parsknąłBanasiak.-Ibeztegowiem,
żetonajdłuższa,cholerna,spaprana,najbardziejporąbanaśroda
wdziejach.
-Wtorek-powiedziałem.
-Środa.Jestśroda-powiedziałaKarolkowaiprzeżegnałasię.
-Niewtorek?-zdziwiłemsię.
-Wtorekbyłwczoraj.
-Jakwróciłemzpracybyłwtorek.Zdrzemnąłemsięi...
-Wszystkopanprzespał.
-Aha.Więcwnocy?
-Wnocy,rano.Żonaisyn?
-No.
-Góra?
-Obojegóra.
-Dobreito.Skądichzabrało?
-Żonęzkuchni,synazłazienki,kotazprzedpokoju.Takąmalutką
dziurkęzrobiłwsuficie-zamiauczałem.Usiłowałempokazać
dziurkępalcami,alezabrakłomizdolnościizakręciłomisię
wgłowie.
-Jeszczemuchybabiałepłatylatająprzedoczami.-Banasiak
spojrzałnamniebadawczoizamachałmirękęprzedtwarzą.
-Latają!-warknąłem,znagłaodzyskawszygłos.
-No,niemartwsiępan,przecieżniecierpieli-powiedział
Banasiak.
-Nie?
-Pewnie-szepnęłaKarolkowatakciepło,jakbyzamierzałautulić
mniedosnu.-Samawidziałam,jakmojącórkęzabrało.-Zabrzmiało
tojakkołysanka.