Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ostrożniewycofałemsięwgłąbmieszkaniaizadzwoniłem
napolicję.Odpowiedziałamigłuchacisza.Tymczasemsąsiad
wykonywałegzekucjęnadywanie,strzelającbezopamiętania.
Kiedyznówwyjrzałemprzezokno,Banasiakstałzrewolweremjak
nieprzytomny,spoglądającnamężczyznę,którypodszedłdoniego
zrękąwyciągniętądobroni.Banasiakoddałmurewolwer,wybałuszył
oczyirzuciłsiędoobmacywanianógprzybysza.Schowałemsię
zafiranką,aleBanasiakkrzyknąłwmoimkierunku.
-E,redaktor,widzisz?!
-Co?
-Nogi!
-Aaa,nogi.Pierwszyrazwidzę-palnąłem.
-Durnyty,nogipanaMarczyka!-krzyknąłBanasiak,całyczas
obmacującmężczyźniełydki.
-Gratuluję,panieMarczyk,mapanładnenogi-pomachałem
zdawkowomężczyźnieipowziąłemniejasneprzypuszczenie,żeskądś
goznam.
Banasiakniewytrzymał,podbiegłpodoknoiwrzasnąłdomnie
zcałejsiły:
-ToMarczyk,Marczyyyk!!!
PatrzyłemzbaraniałynaBanasiaka,któryszurnąłwgóręswój
znoszonykaszkiet,jakbyśmywłaśniewygraliwojnę.Dziwne.Czułem,
żejednakniezwariował.Spojrzałemnatamtegozpodwiniętymi
nogawkamiinagleprzyszłomidogłowy,żetochybatensamfacet,
któregoodwielulatwidywałemnawózkuinwalidzkim.Niebyłem
tegopewien,alewyrwałomisię:
-Kurde,cud.
-Acud,cud-powiedziałBanasiakizastygłwbezruchu.Zerknął
naMarczyka,potemnamnie,podbiegłdogarażuizacząłgrzmocić
głowąwfalistąblachę.Mężczyznaotoczyłgoramieniem,próbował
uspokoić.
Ubrałembuty,złapałemzadyktafoniwybiegłemnapodwórko.
Banasiakauspokajałyjużdwieosoby.Starszakobietawfartuchu
gładziłagopowłosachiszeptałacośdoucha,atenszlochałjak
dziecko.Poczułemsięniezręcznie,bojakośniepotrafiłemdołączyć
dowianuszkapocieszycieli.Banasiakanielubiłem,takjakkażdego
głąbaiprymitywa,więctraktowałemzpobłażliwymdystansem.Nie
wyobrażałemsobie,żemógłbymgoterazobejmowaćalbopodawać
chamowichusteczkę.
-TopaniKarolkowa-Marczykprzedstawiłkobietęwfartuchu,