Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
2
PoprzedniegowieczoraLucynaWitbergsiedziała
wsypialninataborecieprzybiałejtoaletcezniewielkim
lu​stremiwpa​try​wa​łasięwswo​jepod​krążo​neoczy.
Machinalnierozczesywałaprzedsnemdługiewłosy,
któreopadałynajejleweramię.Pofarbowała
jeniedawnonablond.Jednąrękąprzytrzymywałaich
końcówki,apalcedrugiejdłonizaciskałysięnaprzetartej
drew​nia​nejręko​je​ściszczot​ki.
Wychodzęzpsem!Usłyszałagłosmęża
dobiegającyzdołuichrobotpsichpazurównakaflach,
aza​razpo​temdrzwiwy​jścio​weza​trza​snęłysięgło​śno.
Toaletkazadrżała.PrzezkilkasekundLucynawidziała
swojeodbicieniczymzakłóceniawtelewizyjnej
trans​mi​sji.Lek​kopo​ru​szo​ny,roz​my​tyob​raz.
Odłożyłaszczotkęizgasiłalampkę.Wciemnościach
wsunęłasiępodzimnąkołdrę.Przyjęłapozycję
embrionalnąidygotałaprzezchwilę,dopókijejciałonie
od​da​łocie​płainiewy​grza​łopo​ście​li.
Chciałajaknajszybciejzasnąćinieczekaćnapowrót
mężaiKluski,siedmioletniegożółtegolabradora.
Obiecałasobie,żeniebędziejużrozmawiaćzAndrzejem,
botoitakniemiałosensu.Musiałabymuwykrzyczeć
wtwarz,żetakniemożna,żewszystkopowinnosię
zmie​nić,żeonajużdłu​żejtegoniewy​trzy​ma.
Kilkagodzinwcześniejsiępokłócili.Jakzawszeoto
samo.Rozdrapywalinanowowciążsamąranę,
zadawalisobieból,jakbybeztegomoglizapomnieć
otamtymlipcowympiątkuprzedlaty,kiedyktośporwał
ichuko​cha​ne​godwu​mie​si​ęcz​ne​goFi​lip​ka.
Ichje​dy​nedziec​ko.
Poszewkapoduszkiwchłonęłakilkałez,aLucyna
mimowolniewróciłapamięciądotraumatycznych
zdarzeń.Chociażtakwielesięzmieniło,tamtenstrach
no​si​ławso​bieco​dzien​nie.
Zbiegiemlatwyraźneobrazy,którepojawiałysiępod
powiekami,traciłykolory,blakły,rozmywałysięjak
świeżaakwarelapolanawodą.Ztrudemjużoddzielała