Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Niedzielazapowiadałasiępięknie,aleranekwstałchmurny,wiatrszarpałzawłosy,
zapierałoddech,wędkarzeklęliWicherkaiwciągaligrubewełnianeswetry,pachnące
naftaliną.Ci,którzyniewybieralisięzamiasto,spalidopołudnia,potemjedlispóźnione
świąteczneśniadanieiwałęsalisiępomieszkaniu,postanawiajączrobićmnóstworzeczy,na
którewtygodniuniebyłoczasu.
AntoniPiekarski,pracownikinstytutunaukowego,wbrewchęciiwoliobudziłsięo
szóstej.Przezchwilęleżałnawpółprzytomny,odrętwiałyzesnu,gotówzerwaćsięz
tapczanu,pełenniepokoju,żesięspóźni,zarazjednakprzypomniałsobie,żetoniedziela,iz
westchnieniemulgiprzewróciłsięnabrzuch.Byłatojegoulubionapozycjaprzedzaśnięciem.
Mimotoniemógłjużzasnąć.Zapaliłpapierosa,czymwybiłsięzreszteksnu,więc
zaświeciłlampę,bowpokojubyłmrokichłód.Żonaspałaościanę,takjużbyłooddawna,
niewielemielisobiedopowiedzenia,niedzielilipoglądówanizainteresowań,właściwie
łączyłoichtylkowspólnemieszkanieilataprzyzwyczajenia.Myślałotymczasami,trochę
zdziwiony,żetaksięstało,trochęzrezygnowany,wiedziałzresztą,żepodobniejestuwielu
jegokolegów.
Wypaliłpapierosa,potempostanowił,żewstanieizrobidalekispacerpoOsiedlu.
Mieszkałtuosiemlat,właściwiesprowadziłsię,kiedynapustym,wielkimplacuwyrósł
pierwszydom,teraztychdomówbyłokilkadziesiątiOsiedlebielejącezdalekapośród
otaczającychhoryzontlasówpodmiejskichwyglądałojaksporemiasteczko.Liczyłosięw
stołecznychstatystykach,byłojeszczenwielkąWarszawą”,chociażstąddocentrumtrzeba
byłojechaćelektrycznympociągiemprzeszłopółgodziny.
Ubrałsięwstarewytartespodnie,używanedopracywdomu,nakoszulęwciągnął
szarysweter,pośpiesznieprzegryzłcośwkuchni,niechciałomusięjeśćtakrano.W
codziennedniśniadaniejadłdopierowinstytucie.Kilkaminutprzedsiódmązbiegałjużze
schodów,cieszącsięnatenporannyniedzielnyspacer,kiedynicniekazałomusięśpieszyći
niktnaniegogdzieśtamnieczekał.
Dzieńdobry,paniemagistrzepozdrowiłgodozorca.Zamiatałopadłeliście,zbierało
ichsięterazmnóstwo,trudnobyłonadążyćzezgarnianiem.
Piekarskiodpowiedziałuprzejmie,aleniezatrzymałsię,żadnerozmowyniebyływ
planie.Szedłrównym,długimkrokiemprzezśpiącejeszczeOsiedle,wdychałzapachmgły,
zeschniętejtrawy,wiatrowiewałmutwarz,ciepłąodsnu.Mijałdomyjedenpodrugim,
wyszedłnapiaszczystądrogę,któragdzieśtamdalekokończyłasięlasem.
Postanowił,żedojdziedolasu,obejdzieOsiedledookołaiwrócizprzeciwnejstrony,
apodrodzekupigazetę,papierosyiżyletki,jeżelibędąwkiosku.Piaszczystadrogaw
pewnymmomencieprowadziłaprzezmostek,poobustronachciemniałygęstekrzakii
zarośla.Podjednymkrzakiem,zktóregonieopadłyjeszczeliście,zobaczyłcośkolorowego.
Podszedłbliżej,schyliłsię.Byłatojedwabnachustka,czerwonawbiałekółkaikwadraciki,
trochępodartazjednegorogu.nKtośzgubił”pomyślał,przyglądającsięmateriałowi.
Chustkamusiałatuleżećprzeznocalboidłużej,bozdążyłazwilgotniećodrosyimgieł.
nPowieszęnaporęczymostka”myślałdalej,aleniechciałomusięwracać.Mimo
woliwsunąłjedwabdokieszenispodni,mógłprzecieżpołożyćpotemnaktórejśławcealbo
nasiatkowymogrodzeniu,mógłteżzostawićwkiosku.Myślałotymleniwie,idąc
piaszczystądrogą,słońceprzygrzewałocorazmocniej,spacerrozprostowałmięśnieznużone
całotygodniowymślęczeniemzabiurkiem.
Wracając,kupiłnŻycieWarszawy”,dwiepaczkiextra-mocnych,żyletekniebyło.O
kolorowejjedwabnejszmatcedawnozapomniał.
*
9