Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Odlasu,kudworowiwRóżycachszlizaśnieżonądrogą
dwajmłodziludziezestrzelbaminaramionach.
Młodszyznich,MarekKwiatkowski,szesnastoletni
chłopak,odelikatnej,niemaldziewczęcejtwarzy
ismutnychoczach,wysmukłyjaktrzcina,wyglądałtrochę
napazia,trochęnapoetę;starszy,StanisławCywiński,
rosły,barczysty,rumiany,przedstawiałskończonytyp
młodegowiejskiegoszlachcica.
Rozmawialitakżywo,żechwilamistawali,jeden
naprzeciwdrugiego,bytymswobodniejwypowiedzieć,
cokażdymiałnasercu.
NiemówiłMarek.Jacałąduszą,całymsercem
wyrywamsiędonichiniecofnęsięzanicnaświecie.
Ach!ZwłaszczapotejodezwieDąbrowskiego!1...Wiesz
zresztą,żeitakniemógłbymtuwytrzymać.
Astryjszambelan?Dlaczegorozmowęznim
odkładaszzdnianadzień?zapytałCywiński.
Odkładałem,boniemogłemmówićotwarcie.Aprzy
tymcóżnasolegionachwłoskichdochodziło?Głuche
wieści,wktórychniebyłonicpewnegoiktórymludzie
zaprzeczali.Mówiononawet,żeiwezwanieOgińskiego
naWołoszczyznęjestsfałszowane.Terazcoinnego.Dziś,
ajeśliniedziś,tojutro,powiemstryjowi,ocochodzi,
acoonotympomyśli,tomijestzupełniewszystko
jedno.
Niekoniecznie.Przecietotwójopiekun,atymasz
dopieroszesnaścielat.
Siedemnasty.
Niechitakbędzie,alestryjtrzymacałymajątek