Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
MarcinKrólikRW2010Drzeworóżane
Liczę,żenaszczołowyliteratznajdzieodpowiedzinatepytania.
UśmiechnąłsięironiczniedoBartka.Zajmiesiępansprawą.Wkońcutoteż
jakbykultura.PogadapanzCieleszem,dowiesięodniego,kiedytencałyRosen
przylatuje,ajakjużprzyleci,zrobipanznimwywiad.Bezunikaniatrudnychpytań.
Proszęsięznimniepieścić,jaktopanmawzwyczaju.Rozumiemysię?
Bartek,jaknigdy,byłskłonnyprzychylićsiędowytycznychnaczelnego.
Niezawodnyradar,udoskonalonypodczasspowitychwczarnyobłokmiesięcy,
zasygnalizowałmu,żePaulinasięobudziła.Otworzyłoczyprzekonany,żewolałby
niewiedziećdlaczego.Ciemnośćpokojuwypełniałjednostajnyszklistyłoskot
intensywnegowiosennegodeszczu,agdzieśwoddalimruczałypierwszegrzmoty,
nieśmiałeiniepewne,czyzimarzeczywiściejużskapitulowała.
Zobaczyłżonęsiedzącąwłóżku.Ledwiejaśniejącaplamajejplecówdygotała
odniemegospazmu,skołtunionewłosyzasłaniałytwarz.Paulina,szarpiącje
wzaciśniętychpięściach,kiwałasięwprzódiwtyłniczympacjentszpitala
psychiatrycznegobalansującynakrawędzikatatonii.Bartekwiedział,żejestto
porównaniewyjątkowoadekwatnedostanu,wjakiwpędzałyteataki,fugi,
epizody,czyjaktamjeszczebyjenazwałajejnielitościwiedrogaterapeutka.Gdyna
niąspadałyazregułyzdarzałosiętowłaśniewnocy,coparadoksalniebyło
znaczniegorszeodnagłychdziennychzaćmień,wjakieobfitowałapoczątkowafaza
jejjaźńjakgdybyzatrzaskiwałasięwniedostępnejwieży,zktórejniedawałosię
jejwyłuskać.CzasemBartekmusiałniąpotrząsaćniekiedynaprawdęsilnieby
przezkurtynęłezspojrzałananiegoprzytomnie,czychoćbypółprzytomnie.
AteraztoznówsiędziałoteraziBógwieilerazyprzedtem,gdyniemiał
oniczympojęcia,bostępionyokresemwzględnegospokojuszóstyzmysłniewysłał
ostrzegawczegoimpulsu.Bartekuniósłsięnieznacznienałokciu.
Hej,słyszyszmnie?Jesteśtuwogóle?
21