Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
pewnieipanKoniecpolskibył.Wszyscy,bypokłon
mizło​żyćiprze​mó​wićdomnienaj​mil​szymisło​wami.
Onieśmielonaiporuszonapatrzyłamjenonaswoje
rękawiczkiidopierokiedymuzykaumilkła,rozstąpilisię
ku​gla​rze,mu​zy​kanciipa​no​wie,spoj​rza​łamprzedsie​bie.
Przedemnąstałniewysokimążwpurpurowym
płaszczuzłotemhaftowanymworłyzrozpostartymi
skrzydłamiiwszarejjacezaksamitubezozdóbipasa.
Chudy,alezgrabny,oczarnychdługichwłosach
iwielkichczarnychoczach,którejenonamgnienie
namniespoczęły.Potoblałmeplecyidłoniewciasnych
rę​ka​wicz​kach.Król.Mał​żo​nekmójprzy​szły.
Ruszył,jakbyktogopchnąłwplecy,podszedłdomnie
ipodałdłoń,patrzącgdzieśzamnie.Sercetłukłosię
wemniejakmłot.Bogudziękiskładałamwmyślach
zato,żenaziemijużstoję,boinaczejoddrżączkibym
upadła!Trąbyryknęłyrzewnieapotężnieiruszyliśmy
domia​sta.
Niepatrzyłnamnie,jenoprzedsiebieizagryzał
cochwilausta.Zbliskawydałsięstarszym.Szczęka
pociemniałaodczarnego,choćzgolonegozarostu,
głębokiezmarszczkiwkącikachoczu,dwiedużebruzdy
wokółust,nosgarbaty,długi,prawieustsięgający.Czoło
teżmiałduże,nagiepoczubekdużejgłowy.Spojrzał
namniedrugiraz.Znowunamgnienie.Uważnie,czujnie.
Te​razdo​pieropo​czu​łam,żeprze​cietrzymadłoń!
Uszliśmyparękroków,bysiąśćnakoń.Oboje
mieliśmywierzchowcesiwejmaści.Patrzyłprzedsiebie,
toijawyprostowałamsięizaczęłamsięuśmiechać
dowy​krzy​ku​ją​cychmeimię.
Ulicaświeżowybrukowanąbyła,alewąskąniezwykle
przeznabudowanenadpiwniczkamiwysokietarasy
zdrewnianymidaszkami,coświatłozabierałyimiejsce.
Wobecowychprzeszkódobokmniemógłjechaćjeno