Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
1
Byłpierwszydzieńlata.Padało,alenietak,żebyzniechęcićludzi
dokorzystaniazbasenu.ObserwowaliśmyichzsamochoduMaritzy,
którystałnagórnympoziomieklubowegoparkingu,zpracującymi
wycieraczkamiipomrukującymsilnikiem.JaKorysiedziałwychylony
ztylnegofotela,jegoramięzawadzałoomoje,alewłaściwienie
zwracałamnatouwagi.Patrzyłamjakzahipnotyzowananagrupkę
pływającąwdeszczu.
Wejdźmy,chociażnachwilkępowiedziałaMaritza.Starałasię
nadaćgłosowiodważnebrzmienie,alejawyczuwałamwnimnapięcie.
JaKorygwałtowniewciągnąłpowietrze.
Nie,dziękiodparł,kręcącgłową.Będziepadaćcorazmocniej,
wdodatkumożezacząćgrzmieć.Serio,niepowinnisiedzieć
wwodzie.
Grupkaskładałasięzdzieciakówwnaszymwieku,siedmiorga,
możeośmiorga.Chlapalinasiebienawzajem,skakaliztrampoliny,
obściskiwalisiępokątach.Naszsamochódstałtużprzybramie,
zaledwiekilkametrówodbasenu,natyleblisko,żewidzieliśmyich
szerokieuśmiechy.Zastanawiałamsię,czyichznamy,czychodzimy
dotejsamejszkoły.Zastanawiałamsię,dlaczegotakbardzomnie
przerażają.
Onitumieszkają?spytałaMaritza.
Niewiemodrzekłam,jeszczeuważniejwpatrującsięwich
rozradowanetwarze.Pewnietak.
Powinnamwiedzieć,wkońcumieszkałamwtejokolicy,ale
nawielką,rozległądzielnicęskładałosiętyledomów,żetrudnobyło
sięzorientować,ktownichwszystkichrezyduje.
Wyglądanato,żeświetniesiębawiązauważyłaMaritza
zwygłodniałąminą.
Ajakwpakująsięwkłopoty?rzuciłJaKory.Ratownicymogą