Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
dzieciakówprzemknęłoobokmniepędzącilesiłnarowerach.
Uśmiechnąłemsiępodnosemistwierdziłem,żechybaim
zazdroszczę.Przyszedłemtuzmyślą,żepoukładamsobiew
głowieconieco,aleklimattegomiejscasprawił,żedumałemo
czymśzupełnieinnym.Wpewnymmomencieusłyszałemkobiecy
głos.Wieciejaktojest,kiedyniewidaćpostaci,tylkosłychaćjej
głos.Pojegobarwiemożnaokreślićczyjświek,prawda?No
właśnie.Ztyłudocieradomoichuszu,jakstarszakobietamówi:
-Wiktor,możeszmipomóc?
Wjednejsekundziepoczułemjakfalagorącegociepłaprzemierza
mojeciałoodpiętpoczubekgłowy.MamalergięnaimięWiktor.
Prawdopodobieństwo,żespotkałbymwparkulubnaulicywłaśnie
tegoWiktora,tego,któryzniszczyłmiżyciejesttakiesamo,jak
mojapodróżnaMadagaskar.Bardzoaletobardzowątpliwa,
aczkolwiekniewykluczona.Powoliobróciłemsięprzezramięi
dostrzegłemmłodegoczłowieka,jakmajstrujecośprzykółku
spacerowegowózkawktórymsmaczniespałmałyczłowieczek.
Zmierzyłemwzrokiemkobietę.Jaknamojeoko,byłapo
sześćdziesiątceipewniewyszłazwnukiemlubwnuczkąna
spacer,aówpomagającyWiktormógłbyćjejsynemlubzięciem.
Jednaktakrótkachwilawystarczyła,żebymójumysłzmąciły
myśli,cobybyłogdyby...Nowłaśnie,kurwamać!Cobybyło,
gdybymspotkałjeszczewswoimżyciuWiktoraKozłowskiego?!
Całewczorajszepopołudnieiwieczórmiałemzgłowy.
Zamiastzająćsiętymczympowinienem,zacząłemrozmyślaćo
pierdołach,razporazzerkającwkierunkumiejsca,gdziepod
deskamiparkietuukryłemLugera...
Niewiemcobymzrobił,jeślizdarzyłobysięowe"gdybym".
Poprostuniewiem!
Ja,taksamojakkażdyzwas,mamswojezwyczaje.Kiedy
ranowstajęnajpierwwłączamradio,apotemzaliczamkibelek.
Późniejidędokuchniinastawiamczajnikzwodą.Zaparzam
szklankęherbaty,siadamwmoimwysłużonymfoteluisięgampo
papierosa.Wiem,żetoniezdrowo,aletakwłaśniewyglądamój