Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mójpobytwkarcerzeodcisnąłsięgłębokimpiętnemnamojej
psychice.Okaleczyłmnie.Wiemotym,chociażzdrugiejstrony
napewnojestzemnącośnietak,jakbyćpowinno.Zadużolat
spędziłemzakratami.Niezrozumciemnieźle.Nieuważamsięza
człowieka,któregoinnimogązaklasyfikowaćdokategoriiludzi,o
którychmówisię-niebezpieczny.Niechcęnikomurobić
krzywdy,niemamzamiarunikomuszkodzić,czystwarzaćjakieś
niepotrzebneproblemy.Chociażpsichujek,kierownikBugajczyk,
machybainnezdanienatentemat,aletozupełnieodrębna
historia.Jestemjużstarceminieobawiamsiętego,żemogęza
mojeprzekonaniaoberwaćpogębie.
Sędziwywiekmaswojeprzywileje.
Wczorajbyłaniedziela,ażeprzywykłemdotego,
niedzielatodlamnienajbardziejleniwydzieńtygodnia,tonawet
niegotujęobiadu,bomisięniechce.Okołopołudniaprzetrąciłem
dwiekromkichlebazesmalcemipostanowiłempójśćdoparku.
Pomyślałem,żedobrzemizrobi,jeślidotlenięumysł.Może
wymyślęjakwmiarękrótkoisensownieopisaćswójmiesięczny
pobytwkarcerze,żebyzabardzoniebrnąćwparszywe
wspomnienia.Usiadłemnaławceispoglądającnarozłożyste
koronyzielonychdrzewmalującesięnatlebłękitnegonieba,
zacząłemdumać.Lubięchodzićdoparku.Tamwszystkiepogodne
popołudniawyglądająpodobnie.Niktsięnieśpieszy,ludzie
spacerująalejkami,spędzajązsobączas,poprostuodpoczywają.
Siedziałemnaławce,któraniechowałasięwcieniudrzewi
czującnacałymcielepromieniemajowegosłońca,wygrzewałem
swojestarekości.Zwróciłemuwagęnawysokiegomężczyznę,
którykilkachwiltemuzatrzymałsięwmiejscupodrugiejstronie
skwerku.Miałprzewieszonąprzezramięmarynarkęistarałsię
przypalićpapierosa.Najwyraźniejjegozapalniczkaodmówiłajuż
posłuszeństwa.Wkońcuchybastraciłcierpliwość,bowyjąłzust
fajkę,splunąłwbokiruszyłprzedsiebie.Łypnąłemwzrokiemw
drugąstronę.Wysokichłopakiniska,otyładziewczynaszliwolno
przedsiebie,trzymającsięzaręce.Wyglądaliniecokomicznie,ale
sprawialiwrażenieszczęśliwych.Wtemkilkuroześmianych