Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
elektryczność.
Wkońcuchłopiecdoprowadziłnasdoswojejchatki.
Sądziłem,żespotkamtamjegorodzicówiodnich
wykupiętelefon.Wdomubyłjednaktylkostarszy
mężczyzna,którywzruszyłramionami,mówiąc,
żewynajmujedzieciakompokójityle.
–Jeszczeniewrócilinanoc.Niewiem,cosięznimi
dzieje.Onipóźnowracają,aczasemwcale–wyjaśnił.
Niemieściłomisiętowgłowie.Przecieżtokilkuletnie
dzieci!Jakmogąmieszkaćsame?Mężczyznapokazał
mipokójswoichlokatorów.Klepisko,ananimkilkamat
ichodników.
–Tutajśpią–powiedział.–Ten,któregopanzłapał,jest
najmłodszy.Pozostalisięnimopiekują.Najstarsimają
poczternaście,piętnaścielat.
–Aichrodzice?
–Pochodzązewsi.Wysyłajądzieckodomiasta,gdy
kończytrzy,czterylata.Dopókiczegośniezarobi,nie
maprawawracaćdodomu.Rodzicetonajczęściej
alkoholicyinarkomani.Niesąwstanieopiekowaćsię
dziećmi.Todzieciichutrzymują.
Wkońcumężczyznawestchnął.
–Niechpanprzyjdziejutroodziewiątejrano.Spróbuję
ichprzekonać,żebyoddalitelefon.
Następnegodniawróciłemdodzielnicyslumsów.
Wyglądałajeszczebardziejprzerażająconiżnocą,
bowszystkobyłowidać.Setkiparterowychdomków,całe
kwartały,niektóreniezamieszkane,wyglądające,jakby
przeszedłtamtędykataklizm.Ulicebezasfaltu.Wystające
zziemirury,zktórychniewiedziećczemuciekławoda,
jakbykiedyśfunkcjonowałatamkanalizacja.
Gospodarzsiedziałprzeddomemnadrewnianejławce,
ubranywbiałą,odświętnąkoszulę.Wyraźnienamnie
czekał.Zaprosiłgestem,żebymusiadłobokniego.
–Wrócilidopieronadranem–oznajmił.–Przekonałem
ich,żeniewolnokraśćipoprosiłem,żebyoddali