Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
poobie​dzie.
Jakjużmówiliśmyotymniedawaniechłopcu
obiadówmiałobyćzbawiennymhamulcemnajego
opieszałośćiswawolę,aprzedewszystkimwdobryrok
pozwalałooszczędzićnasierociezjakiesześćdziesiąt
obia​dów.
Tymrazemjednaknieskromnyobiadekciotki
niepokoiłspóźnionegoucznia.Pomimożeśniadanienie
byłosute,nieczuł,żemapustyżołądek,bomiał
zawiel​kiezmar​twie​nie.
Największąkarądlawypędzonegouczniajestpobyt
wpobliżuszkoły,fakt,żetrzebapatrzeć,jakkoledzy
przechodząobok,codzienniepodążajączksiążkami
doza​jęć.
Szkołapoprzednionienawidzona,terazstajesię
upra​gniona.
ZtegopowoduPitouporazpierwszywżyciuwyobraził
sobie,żeszkołajestrajemziemskim,żeztegoraju
ojciecFortier,aniołegzaminator,wygnałgoprzedchwilą
dys​cy​plinąnibymie​czemogni​stym.
Pomimoszedłtakpowoli,żecodziesięćkroków
urządzałprzystankicorazdłuższewmiaręprzybliżania
się,mu​siałprze​cieżwresz​ciedojśćdostrasz​negodomu.
Stanąłteżnaprogu,trącmachinalnierękęoszew
ubra​nia.
O!...jestembardzochory,ciotkoAnielorzekł,aby
przeszkodzićwszelkimżartomiwyrzutom,amoże,aby
li​tośćwzbu​dzić.
Wiem...wiem...powiedziałapannaAnielaznam
jadobrzechorobę,możnabyzarazuleczyć,gdyby
tylkocof​nąćze​garopół​to​rejgo​dziny.
Ależ...BożedrogiodpowiedziałgorzkoPitounie