Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
GrzegorzStrumyk
CHŁÓD
Wumówionymczasieodezwałsiędomofon.
–Mamzejść?–upewniałemsię.Odjejwyprowadzkizcórką
wyjątkowodomniewchodziła.
–Nie,wejdęnagórę–odpowiedziałaniespodziewanie.
–Tootwieram.
Stałemwdrzwiachkuchniiczekałem.
Weszłagłębiejniżzazwyczajipodałatorbęzaparatem
fotograficznym.
Porazpierwszyoddłuższegoczasuodważyłemsięprzyjrzećjej
twarzy,włosom.Byławjasnożółtejaureoli.
–Uprzedzajmniewcześniej,jakbędzieszwyjeżdżał,bomogęnie
miećzczegougotowaćobiadudlaRozalii.
–Tyteżmiostatnioniepowiedziałaś,żewyjeżdżacie,dopiero
Rozaliazdrogidzwoniła,żejedziecienawieś.
–Taksięzdarzyło,dobrze,będęwcześniej–mówiła.–Jeszcze
jedno,potrzebnymibędzierozwód.Niewiem,jakjatowszystko
zrobię,jeszczemuszęznaleźćstałąpracę.Tylkoniemównarazie
Rozalce.
–Wiedziałem,żebędziecikiedyśpotrzebny,teżniewiem,musisz
tytozacząć,janiepójdę–mówiłem,patrzącwpodłogę.Miała
większyrozmiarbutów.Byławysoka.Duża.Niemogłemniczego
sobieprzypomniećzodruchówjejciała.Wychodziła.Szedłemzanią
dodrzwi.Widziałemszerokie,brązowiejące,surowedeski.
Zamknąłemdrzwinazamek.