Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
podałakobiecietorbęzzakupami.Onajednakjejniewzięła.Zrobiła
lekkozmartwionąminę.Miałamnadzieję,żeodprowadzimniepani
dodomuwyjaśniała.Śliskojest,tatorbaciężka.Atojużblisko.
Klementynauśmiechnęłasięprzepraszająco.
Niedamrady.Jestemumówiona.
Wtejszkole?domyśliłasięstaruszka.
Tak.
Staruszkazmarszczyłaczołotakmocno,żereklamówkazBiedronki
nasunęłasięjejnaoczy.
Niechpaniniepuszczatamswojegodzieckapowiedziała.Tam
źliludziepracują.Niewarto.Niechpaniznajdzienormalnąszkołę
dziecku...przerwała,jakbydopieroterazzdałasobiesprawę,naile
latwyglądaKlementyna...wnukowimoże.Przepraszam,toniemoja
sprawa,dziecko,wnuk...
Paniwybaczy,alemuszęjużiść.
Potrząsnęłazakupami,bytrochępospieszyć,izarazsię
zawstydziła.Gestbyłniepotrzebnyinieuprzejmy.Kobietawzięła
torbę.
Dziękujępanizapomoc.Pokiwałagłową.Aledzieckatoniech
panitamnieposyła.Bardzoproszę.
Klementyna,patrząc,jakstaruszkadrobi,ostrożniestawiakroki
ichwiejesiępodciężaremsiatkizzakupami,poczuławsercubolesny
wyrzutsumienia.Idiotyczny,boprzecieżpomogłatejkobiecie.Anie
mogłasięspóźnićnatospotkanie.Nie,biorącpoduwagęjejsytuację.
Zadzwoniładomofonemprzybramie.Przedstawiłasię.Powiedziała,
zjakąsprawąprzychodzi.Rozległosięnieprzyjemne,metalowe
brzęczenieiwpuszczonodośrodka.
Żeliwneszpikulcewysokiegopłotu,otaczającegopodwórko,dźgały
powietrze,anakamiennychsłupachumieszczonodrobne,ostre
druciki,którebardziejniżwłamywaczymiałyodstraszaćptaki.
Wprzestrzeńpomiędzypotężnymidrzewamiwkomponowanozgrabnie