Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałpierwszy
BratWincentyodmawiałoficjum,kiedytosięstało.
Byłowczesnepopołudnie,gdyjegoumysłbyłwnajlepszej
formieiprzejawiałmniejszeskłonnościdobłądzenia,aon
znajdowałsięsamwogrodzie.Ogródteżbyłwnajlepszej
formie,rosnąc,promieniejąciroztaczającpięknąwońna
chwałęBożą,wszatach,którezawstydziłybysamegokróla
Salomonawjegonajwiększejświetności.
Wtedytosięstałoipierwsząrzeczą,jakąuświadomił
sobiebratWincenty,byłocośniepokojącegowcieniu
padającymnaścianęprzednim.Powinienbyćgładką,
długą,nieprzerwanąlinią,aniebył.Widniałownimcoś
nibynarośl,cozakłócałorównąlinięcieniaorazmyśli
brataWincentegowystarczającomocno,bysiętemubli-
żejprzyjrzeć.Przybliższymprzyjrzeniusięnaroślzda-
wałasięmiećabsurdalnykształt,prawiejakgłowakozy
rogi,uszyiwszystko.Azatemkoza.Ale...aleodkiedy
kozapotrafisięwspiąćnaprawietrzymetrowymur?
BratWincentywiedział,żepowinienskupićsięna
swoimoficjum;gdzieśwgłębiumysłusłyszałwysoki
dźwiękdzwonkaalarmowego:skupsięnaoficjuminie
myślocieniach,naroślachikozach.Wrzeczysamej,
Rozdziałpierwszy·
7