Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
leniwierozbijałysięobrzeg.Pobulwarzespacerowali
zakochani.Dymiłybudkizkebabami,szaszłykami
iprażonymiorzeszkami.Właścicieleherbaciarninalewali
pyszny
czaj
domałychtureckichszklaneczek.Woddali
namorzumajaczyłynaftoweszyby,wyglądające
wzachodzącymsłońcujakgigantyczneczaplebrodzące
wpłytkiejwodzie.Jednymsłowem,sielanka.
Pobulwarzeopróczspacerowiczówkrążyłychmary
dzieciakówżebrzącychodrobnealbocośsłodkiego.
Gromadkapodeszłateżdomnie.Gdysięgnąłem
dokieszeni,żebydaćimbanknot,poczułemmałepalce.
Zwinnieiwprawniebadałyzawartośćmojejkieszeni.
Pochwiliwyciągnęłytelefonkomórkowy.Gdytylkosię
wysunął,chmaradzieciakówwjednejchwiliodskoczyła,
uciekającwewszystkiestrony.Najmłodszybyłjednak
gapą,bodałsięzłapać.Narobiłtakiegokrzyku,jakbym
chciałgoodedrzećzeskóry.Natychmiastzebrałasię
grupkagapiów.Porosyjskuwytłumaczyłemim,
żekoledzymalcaukradlimitelefon,niechcęchłopcu
zrobićkrzywdy,niechcęwzywaćmilicji,jestemnawet
gotówwykupićaparat,bojestmibardzopotrzebny
dopracy.Chodzimitylkooto,bymałypokazał,jaktrafić
dohersztaszajki.
Kilkaosóbzgodziłosiępomóc,bo“niewypada,bygość
zzagranicyzostałpotraktowanywtakisposóbizachował
urazędonaszegokraju”.Przezdłuższąchwilę
przekonywalimałego,żebyzaprowadziłnasdokolegów.
Tennajpierwwypierałsię,odmawiał,mówił,żeniewie,
gdziemieszkają.Wkońcusięzgodziłiruszyliśmy
wdrogę.Wieczórzamieniłsięwnoc,amyszliśmy
iszliśmy.Najpierwprzezśródmieście,potemblokowiska,
wreszcieprzezubogieprzedmieścia,gdzieniebyło
latarni,asfaltowychulicanichodników.Ludziemieszkali
tamwparterowychdomkachzdrewnaitrzciny
oblepionychgliną.Wewnątrzżarzyłysięgołeżarówki,
wniektórychchatachniebyłookien,tylkoramyzatkane
tekturąidyktą.Cojakiśczasnarogachulicmijaliśmy
kranyistudniedoczerpaniawody.Wtejdzielnicynie
byłokanalizacjianigazu.Jedyneudogodnieniestanowiła